Filipińscy kierowcy u polskich przewoźników: warunki, opinie, prawa oraz przykłady

28.07.2023

Już od tygodnia przy niemieckiej autostradzie A5 trwa ponowny protest pozaunijnych kierowców ciężarówek, zatrudnianych przez polskiego przedsiębiorcę. Według wczorajszych doniesień, do akcji dołączyły załogi już 110 zestawów, walczące o zaległe wynagrodzenia z ostatnich miesięcy. Wśród narodowości protestujących wymienia się zaś Gruzinów, Uzbeków, Ukraińców, Tadżyków, Kazachów, Kirgizów oraz Filipińczyków. I właśnie na Filipińczykach zatrzymamy się w tym artykule, by nieco dokładniej przedstawić ich sytuację w transporcie na polskich rejestracjach. Przyjrzymy się temu na dwóch przykładach, z których pierwszy można określić mianem pozytywnego, natomiast drugi zawiera bardzo smutny obraz.

W marcu bieżącego roku sytuacji kierowców przyglądał się magazyn „The Filipino”, prowadzony przez samych Filipińczyków i zajmujących się ich sytuacją na emigracji. Bohaterem tekstu okazał się tam 45-letni Alvin, pochodzący z filipińskiej wyspy Cebu, mający 15 lat doświadczenia w prowadzeniu ciężarówek, a od 2016 roku zatrudniony w Polsce. Do naszego kraju sprowadziła go wyspecjalizowana agencja pracy, a zatrudnienie zaoferował przewoźnik z Trzebini, specjalizujący się w wożeniu kontenerów morskich po Europie Zachodniej. Można się też dowiedzieć, że początkowo Alvin korzystał z wizy krajowej typu D, pozwalającej na maksymalnie 3 miesiące nieprzerwanej pracy w Polsce. Szybko przekształcono ją jednak w prawo do stałego pobytu.

Alvin wyjaśnia na łamach „The Filipino”, że pracuje od poniedziałku do piątku, wykonuje głównie krótkie trasy po Holandii, Belgii oraz Niemczech, a dni wolne spędza na bazie, którą polski przewoźnik prowadzi pod Rotterdamem. Filipińczycy mają stanowić tam na tyle liczną grupę, że w kuchni wisi wręcz filipińska flaga, w kuchni pojawiają się filipińskie dania, a wolny czas spędza się na przykład na filipińskim karaoke. Kierowca też podkreśla, że firma zapewnia odpowiednie toalety oraz prysznice.

Jeśli chodzi o wynagrodzenie, to Alvin przyznaje, że początkowo zarabiał naprawdę słabo, ale co roku otrzymywał wyraźne podwyżki. W efekcie, w momencie publikowania reportażu, jego polska podstawa wraz z dietami w euro dawała łącznie 2800 euro „na rękę” miesięcznie. Oczywiście z tym zastrzeżeniem, że kierowca musi samemu kupować jedzenie, znaczną częśc roku spędza w kabinie, a na przykład za kilkugodzinne spóźnienie ma potrącane 100 euro. Niemniej dla przybysza z biednych Filipin to naprawdę ogromne pieniądze, nawet sześciokrotnie wyższe od miesięcznego zarobku kierowcy ciężarówki w kraju jego pochodzenia. Dlatego też Alvin zdecydował się na pracę w Europie, chcąc po prostu zapewnić swojej rodzinie lepszą przyszłość. Poza tym Filipińczyk zdradza, że wielu jego rodaków traktuje Europę jako tymczasowe miejsce pracy i swoistą trampolinę za ocean. Korzystając z tutejszego doświadczenia chcą oni bowiem wyemigrować do Stanów Zjednoczonych lub Kanady. On sam zresztą myślał o zmianie pracodawcy z polskiego na kanadyjskiego, ale ostatecznie postanowił pozostać w Europie na dłużej, marząc o sprowadzeniu tutaj rodziny i pokazaniu jej całego kontynentu..

Wśród powodów do niezadowolenia, Alvin wskazuje zaplecze parkingowe przy europejskich autostradach. Nie czuje się tam bezpiecznie i często źle sypia, obawiając się kradzieży. Poza tym Filipińczyk narzeka na remonty niemieckich autostrad, skutkujące niekończącymi się korkami. Kierowca jest też świadomy nadużyć, które mają miejsce z jego rodakami i kolegami po fachu. Pogodził się już z tym, że zarabia mniej od wielu Europejczyków, a innym kierowcom zaleca ogromną ostrożność przy wybieraniu się na emigrację. Zauważył bowiem, że część filipińskich kierowców godzi się na pierwsze lepsze oferty pracy, nie sprawdzając, czy dana agencja została pozytywnie zweryfikowana w POEA, czyli filipińskiej, państwowej agencji do spraw emigracji zarobkowej.

O tym, jak mogą potoczyć się losy mniej ostrożnych Filipińczyków (lub po prostu mających mniej szczęścia), świadczy chociażby wspomniany na wstępie protest. Poza tym są też inne przykłady, jak na przykład ubiegłoroczny reportaż filipińskiej dziennikarki Any Santos, będącej stypendystką słynnego Centrum Pulitzera. W swoim 8-minutowym filmie przedstawiła ona historię filipińskich kierowców ciężarówek, którzy wyemigrowali do Europy, by pracować u przewoźnika spod Dąbrowy Tarnowskiej, mającego azjatyckie pochodzenie. Przed przyjazdem miano im obiecać między innymi w pełni wyposażoną bazę na terenie Holandii, z zapleczem sanitarnym. Zamiast tego kierowców zastał jednak parking bez stałej toalety i pracodawca wzbudzający ciągły strach i stres, przy wywieraniu ogromnej presji czasu. Warunki pracy miały być wręcz tak złe, w 2018 roku dziewięciu Filipińczyków postanowiło oskarżyć polskiego przewoźnika przed holenderskim sądem, stawiając zarzut „handlu ludźmi”. Według definicji to „wyzyskiwanie osób przy jednoczesnym ograniczeniu ich prawa do decydowania o swoim losie”. Przy opuszczeniu ciężarówek przez Filipińczyków miała być też obecna holenderska policja, a jeden z funkcjonariuszy zasugerował, że nawet jego pies żyje w lepszych warunkach.

Ana Santos pokazuje w swoim reportażu jak może przebiegać taki proces o „handel ludźmi” i jakie mogą być jego następstwa. Dowiadujemy się przy tym, że wizy filipińskich kierowców zwykle są związane z zatrudnieniem w konkretnym miejscu. Jeśli więc Filipińczyk zwolni się z pracy, zazwyczaj musi wrócić do swojego kraju, co oczywiście wiąże się z ogromnymi wydatkami. Niemniej w holenderskim prawie ma istnieć zabezpieczenie, według którego pracownik składający skargę na handel ludźmi może pozostać w Holandii, legalnie wykonując inną pracę do czasu uzyskania wyroku. Co więcej, po trzech latach takiego oczekiwania z automatu ma należeć mu się stały pobyt, argumentowany kwestiami humanitarnymi. W tym przypadku oczekiwanie na wyrok trwało jednak 2 lata i 10 miesięcy, a sam sąd nie zgodził się ze skargą kierowców. Stwierdzono przy tym, że „nie wszystkie nadużycia pracodawcy wobec pracowników spełniają definicję handlu ludźmi”. Tym samym w reportażu możemy więc też poznać kierowcę, który po 2 latach i 10 miesiącach wrócił na Filipiny, ostatecznie tam pozostając, by być bliżej rodziny. Przyznał on przed kamerą, że pod koniec tak długiego oczekiwania na wyrok spodziewał się on przekroczenia 3-letniej granicy i tym samym uzyskania prawa stałego pobytu. Dlatego otwarcie planował już sprowadzenie rodziny do Holandii. Dzisiaj wzbudza to w nim dwie różne emocje – z jednej strony żałuje, że zmarnował 2 lata i 10 miesięcy na bezcelowe czekanie, z drugiej zaś zazdrości kolegom, którzy zamieszczają w sieci zdjęcia z pracy w Europie.

Źródło: 40ton.net